Pewien parlamentarzysta ogłosił, iż dla niego ksenofobia to element polskiej tożsamości narodowej. Co na to papież Polak, według którego „polskość to w gruncie rzeczy wielość i pluralizm, a nie ciasnota i zamknięcie”?
Atmosfera wokół migrantów zrobiła się w Polsce przedpogromowa. W głowach wielu naszych rodaków pojawił się domyślny znak równości migranci = zagrożenie. Ktoś obcy, nieznany czy inaczej wyglądający natychmiast staje się podejrzanym. Widząc takich ludzi na ulicy, coraz więcej rodowitych Polaków czuje niepokój.
W Zamościu – jak informował prezydent miasta Rafał Zwolak – mieszkańcy dzwonili po straż miejską, żądając interwencji, bo „po rynku chodzą imigranci”. Ktoś poczuł się zobowiązany do przeciwdziałania zagrożeniu, jakim jest… sama obecność przybyszów. A owi migranci chodzący po rynku to muzycy, goście festiwalu „Eurofolk 2025”, organizowanego tam od ponad 20 lat. Przyjechali z Hiszpanii, Kolumbii, Senegalu, Indii i Serbii, aby prezentować swoje tańce i kulturę w Zamościu.
Ci z Senegalu zostali obrzuceni publicznie wulgaryzmami. Krzyczano pod ich adresem, iż mają „wyp…ać”. Bo przecież „czarnuchy do Afryki”! Młoda kobieta nawoływała na zamojskim rynku: „Nie pozwólmy na to, żeby do naszego pięknego Zamościa sprowadzić murzyństwo, sprowadzić islamistów, którzy będą mordować nas i nasze dzieci. Precz z imigracją!”. Przysłowiowa polska gościnność, prawda? Gość w dom, Bóg w dom…

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Parę dni później w Wałbrzychu doszło do próby samosądu. Najpierw był fałszywy donos na policję. Wzmożeni mieszkańcy podejrzewali, iż mężczyzna o innej karnacji skóry fotografuje dzieci na placu zabaw. Migrant i być może pedofil – dwa w jednym! Przyjechała policja, sprawdziła telefon Paragwajczyka, w którym nie znalazła żadnych podejrzanych treści. Ludzie jednak wzięli sprawy w swoje ręce.
Kilkadziesiąt minut później policja musiała przyjechać ponownie. Bogu ducha winny człowiek, który od pół roku legalnie pracuje w Polsce, został pobity – całe szczęście, obeszło się bez poważnych obrażeń fizycznych.
Jakże potężne szkody duchowe i moralne w polskim społeczeństwie wyrządzają jednak niechęć, podejrzliwość, wrogość czy wręcz nienawiść pod adresem przybyszów! Jak zawsze w takich sprawach, bardzo potrzebne są przede wszystkim dwa czynniki: stanowcza interwencja władz państwowych wobec łamania prawa oraz wyraźne stanowisko moralne podmiotów, które mają ambicję kształtować postawy i zachowania Polaków.
Od władz państwowych niestety wiele się już nie spodziewam. One same bowiem konsekwentnie zawieszają stosowanie praw człowieka przy granicy polsko-białoruskiej, rozwijając pod tym względem politykę swoich poprzedników. Platforma Obywatelska wciąż straszy obywateli napływem migrantów. Jak pisałem przed dwoma laty, w wyścigu na ksenofobię PO nie wygra jednak z Prawem i Sprawiedliwością. A jednych i drugich i tak prześcignie pod tym względem Konfederacja.

Religia jako opium populistów | Duchowość walki | Podróżować – ale dokąd?
O to właśnie chodzi? Taka ma być dominująca wizja polskości i patriotyzmu? Takie ma być powszechne rozumienie wymagań moralnych wobec migrantów w większościowo katolickim społeczeństwie?
Księża dają odpór kardynałowi
„«Byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie» (Mt 25,35). Zadaniem Kościoła jest nie tylko nieustanne przypominanie tego nauczania Chrystusowej wiary, ale także wskazywanie jego adekwatnych zastosowań w różnych sytuacjach, które wciąż na nowo powstają w miarę upływu czasu. Dzisiaj nielegalny migrant staje przed nami jako ów «przybysz», w którym Jezus pragnie być rozpoznany. Obowiązek gościnności oraz wierność chrześcijańskiej tożsamości nakazują przyjąć go i okazać mu solidarność” – tymi słowami Jan Paweł II zakończył swoje przesłanie na Światowy Dzień Migrantów i Uchodźców w roku 1996.
W innej części tego dokumentu papież z Polski ubolewał, iż wspólnoty chrześcijańskie „pozostają często pod wpływem opinii publicznej wrogo nastawionej wobec imigrantów”. Przekonywał, iż Kościół – jako sakrament jedności całego rodzaju ludzkiego – „jest miejscem, gdzie nielegalni imigranci zostają rozpoznani i przyjęci jak bracia. Zadaniem diecezji jest mobilizacja sił, aby ludzie ci, zmuszeni do życia poza systemem ochronnym społeczności cywilnej, odnaleźli poczucie braterstwa we wspólnocie chrześcijańskiej”.
Każdy, kto dziś powtórzyłby te słowa Jana Pawła II o nielegalnym migrancie jako ewangelicznym przybyszu i uosobieniu Jezusa, kto wzywałby do traktowania choćby nielegalnych migrantów jako sióstr i braci oraz apelował do diecezji o podejmowanie działań w tej dziedzinie – z pewnością zostałby uznany przez samozwańczych obrońców bezpieczeństwa ojczyzny i katolickiej tożsamości narodu polskiego za groźnego i niebezpiecznego wichrzyciela, który manipuluje Ewangelią.
Taki właśnie los stał się udziałem kard. Grzegorza Rysia po jego niedzielnym liście pasterskim. Ten niezwykle istotny głos natychmiast spotkał się z odporem ze strony polityków antymigranckiej prawicy nacjonalistycznej (do nich jeszcze wrócę), ale także sporej liczby księży.
Z archidiecezji łódzkiej dochodzą informacje, iż list wcale nie został zresztą odczytany w całości we wszystkich parafiach. Niektórzy proboszczowie – pomimo wyraźnego zalecenia arcybiskupa metropolity – przemilczeli to przesłanie kardynała do diecezjan. Znam też relacje, iż list został odczytany, ale z pominięciem kluczowych fragmentów, zwłaszcza tego o konieczności „nawrócenia języka” w kwestii migrantów i posługiwania się językiem Jezusowym.
Ale niektórzy księża z innych diecezji już nie mają hamulców. Korzystając z faktu, iż ich biskupi w tej sprawie znacząco (czyli: bardzo głośno!) milczą, duchowni ci w swoich mediach społecznościowych ochoczo publikują braterskie korekty i upomnienia wobec głosu kardynała z Łodzi. Wyraźnie ich świadomość jest ukształtowana nie przez nauczanie Kościoła, które mają publicznie prezentować, ale raczej przez politycznie motywowane narodowe lęki, uprzedzenia i resentymenty.

Chodzi o podstawowy impuls moralny. Albo na hasło „migranci” reagujemy lękiem, albo zobowiązaniem do działania. Albo są to przede wszystkim nosiciele jakiegoś zagrożenia, albo przede wszystkim ludzie potrzebujący pomocy i nadziei
Zbigniew Nosowski
A przecież nauczanie Kościoła na temat migracji to nic nowego. Całkowicie jednoznaczne jest pod tym względem Pismo Święte. I przed Jezusem, i po Jego wcieleniu jednym z kluczowych motywów biblijnych pozostaje uznawanie podejścia do przybyszów, wędrowców i podróżnych za sprawdzian autentycznej wiary i religijności.
Światowy Dzień Migrantów i Uchodźców jest obchodzony w Kościele rzymskokatolickim od roku 1914. Inicjatywę tę wprowadził jeszcze papież Pius X. Nie jest więc żadnym nowinkarstwem, progresizmem czy lewactwem zajmowanie się tą tematyką. Nasz Kościół tak po prostu uczy od lat!
Mówić po Jezusowemu
Co roku swoje orędzia na ten temat ogłaszał także Jan Paweł II. Wtedy ta część nauczania papieskiego praktycznie jednak nie interesowała Polaków – a jeżeli już, to jedynie jako apel do bogatych społeczeństw Zachodu, aby przyjmowali tych naszych rodaków, którzy zdecydowali się wyjechać z ojczyzny.
Cytowane wyżej orędzie z roku 1996 w całości poświęcone było migrantom nielegalnym – już wtedy istniało to zjawisko i ten problem. W polskim przekładzie dokument nosił tytuł „Nie wolno łamać ani ignorować praw migranta” (po włosku: Migranti irregolari, po angielsku: Undocumented migrants). W całości tekst orędzia dostępny jest tutaj.

- Rafał Cekiera
Uchodźcy, migranci i Kościół katolicki
Tak jak nieznajomość prawa nie zwalnia z odpowiedzialności karnej, tak też nieznajomość nauczania Kościoła nie usprawiedliwia ksenofobicznych wypowiedzi ze strony duchownych. Rzecz jasna, nie chodzi tu o szczegóły polityki migracyjnej i integracyjnej (o olbrzymich zaniedbaniach państwa polskiego w tej dziedzinie piszemy w „Więzi” od kilkunastu lat), ale o podstawowy impuls moralny.
Albo na hasło „migranci” reagujemy lękiem, albo zobowiązaniem do działania. Albo są to przede wszystkim nosiciele jakiegoś zagrożenia, albo przede wszystkim ludzie potrzebujący pomocy i nadziei. Z tych dwóch odpowiedzi jedynie ta druga jest ewangeliczna i chrześcijańska.
„Dla chrześcijanina imigrant nie jest jedynie człowiekiem, którego należy szanować zgodnie z przepisami ustalonymi przez prawo, ale osobą, której obecność stanowi dla niego wyzwanie i za której potrzeby jest on odpowiedzialny. «Gdzie jest brat twój?» (Rdz 4,9). Odpowiedź na to pytanie nie powinna zamykać się w granicach wyznaczonych przez prawo, ale kierować się logiką solidarności” – pisał Jan Paweł II. „Kiedy zrozumienie tego problemu utrudniają przesądy i ksenofobia, Kościół musi wystąpić jako rzecznik braterstwa, wspierając swoje nauczanie gestami, które dają świadectwo prymatu miłości”.
O to właśnie zaapelował kard. Grzegorz Ryś, wzywając do nawrócenia języka i używania języka Jezusowego. W jego apelu chodzi przecież o naśladowanie na przykład Wiktorii i Józefa Ulmów. Oni reagowali po Jezusowemu, przyjmując pod swój dach zagrożonych sąsiadów. Kard. Marcello Semeraro, prefekt watykańskiej Dykasterii ds. Świętych, przedstawiał w Polsce rodzinę z Markowej jako „wzór dla tych, którzy przyjmują uchodźców i imigrantów”. Dodawał też: „Wydalanie uchodźcy tylko dla wydalenia nie jest żadną wartością chrześcijańską ani ludzką”. Polscy hierarchowie raczej tak o Ulmach nie mówią…
Ze szczególnym oburzeniem przyjmowana jest prośba metropolity łódzkiego o „odwagę zamilknięcia”. A przecież sprawa jest jasna: wyraźnie chodziło mu w liście pasterskim o to, iż lepiej, aby człowiek wierzący w Chrystusa nie mówił nic na temat migrantów (a przez to „nie dokładał ognia do tak rozpalonej rzeczywistości”), niż żeby miał mówić nie po Jezusowemu. Nie potrzeba bowiem w publicznym dyskursie głosów chrześcijan, którzy myślą i mówią nie po chrześcijańsku.
Głównym zadaniem Kościoła nie jest obrona tożsamości narodowej czy umacnianie cywilizacji (dawniej) chrześcijańskiej. Kościół ma być sakramentem zbawienia dla wszystkich, uczyć myślenia według Ewangelii i służyć najsłabszym. Niestety widać, iż Ewangelia staje się w Polsce coraz poważniejszym wyzwaniem, również w Kościele.
Ale to oznacza również, iż Ewangelia robi się coraz bardziej potrzebna i aktualna. Nie zabraknie pracy dla tych, którzy chcą głosić ewangeliczne argumenty i postawy. Żniwo wielkie, ale robotników mało! choćby w gronie episkopatu tacy jak kardynał z Łodzi są zdecydowanie osamotnieni. Dlatego raz jeszcze dziękuję wszystkim, którzy przypominali i przypominają polskim biskupom katolickim, iż jeżeli oni milczą, „kamienie wołać będą” (Łk 19,40) oraz iż „wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili” (Mt 25,45).
O uewangelicznienie Kościoła i uczłowieczenie społeczeństwa
Przypominanie sposobu myślenia Jana Pawła II staje się jeszcze ważniejsze społecznie w odniesieniu do rozumienia patriotyzmu. W ostatnich dniach podczas antyimigranckich demonstracji i różnych wystąpień publicznych politycy nacjonalistyczni, niestety także parlamentarzyści, licytowali się na odwołania do wezwań jawnie wykluczających czy wręcz nienawistnych.

- Zbigniew Nosowski
Szare, a piękne
Książka z autografem
Powracały hasła „Polska dla Polaków” czy „Polska dla białych”. Pojawił się też porażający „argument” o konieczności pielęgnowania ksenofobii, gdyż ksenofobia to jakoby element polskiej tożsamości narodowej (nie podaję linków, żeby nie robić dalszego rozgłosu owym aktywistom; każdy bez trudu sobie znajdzie te wypowiedzi, jeżeli jeszcze ich nie zna).
Politycy nacjonalistycznej prawicy wielokrotnie mieli usta pełne odwołań do Jana Pawła II. Są one jednak jeszcze bardziej nietrafione niż ich dawne odwołania do kard. Stefana Wyszyńskiego (zob. „Prymas Wyszyński jako patron nacjonalistów?”). Kardynał Karol Wojtyła i w polskiej części swojej posługi, i jako papież był jednoznacznie zdecydowanym przeciwnikiem wąskiego, etnicznego rozumienia polskości.
Jan Paweł II całym sercem wspierał polskość jagiellońską, opartą na – mówiąc dzisiejszym językiem – wieloetniczności, wielokulturowości i wielowyznaniowości. W cytowanym już orędziu pisał: „Należy zachować czujność i zapobiegać powstawaniu form neorasizmu i ksenofobii, które chciałyby uczynić z naszych braci imigrantów kozły ofiarne, zrzucając na nich odpowiedzialność za ewentualne trudności występujące w kraju”.
Na tych łamach i w innych miejscach wielokrotnie przywoływałem charakterystyczne zakończenie rozważań o polskości i patriotyzmie w ostatniej książce Jana Pawła II „Pamięć i tożsamość”. „Polskość to w gruncie rzeczy wielość i pluralizm, a nie ciasnota i zamknięcie. Wydaje się jednak, iż ten «jagielloński» wymiar polskości, o którym wspomniałem, przestał być, niestety, w naszych czasach czymś oczywistym”. Po upływie dwudziestu lat owo „niestety” Jana Pawła II powinno zabrzmieć jak dzwon na trwogę.
Co więcej – następny rozdział w papieskiej książce nosi tytuł „Ojczyzna europejska” i zaczyna się słowami: „Jako Polak nie mogę rozwijać pogłębionej refleksji na temat ojczyzny, nie podejmując równocześnie wątku Europy”.
Każdego, kto głosi współcześnie takie tezy, obrońcy polskiej tożsamości uznają natychmiast za kosmopolitę i ojkofoba. No bo jakże to tak: nazywać Europę ojczyzną? A gdzie umiłowanie domu ojczystego i polskiej ziemi? Cóż to za oskarżenia pod adresem polskich patriotów o ciasnotę i zamknięcie? Wielość i pluralizm jako kwintesencja polskości? Broń nas, Boże, przed takimi pseudopatriotami… Niech sobie idą precz do Europy!
Tyle iż to nie obrona polskości i katolicyzmu, ale antyobrona.
Takich czasów dożyliśmy, niestety, iż trzeba przypominać oczywistości związane i z ewangelicznym wymiarem chrześcijaństwa, i z rozumieniem polskiego patriotyzmu. Nie można już w tych sporach liczyć na rząd ani na kierownictwo episkopatu. Ale nie można odłożyć zmagań o uewangelicznienie naszego Kościoła i uczłowieczenie naszego społeczeństwa. Trzeba dalej zmagać się z wiatrakami nacjonalizmu, bo wiatr historii wieje w nie coraz mocniej.