KPO – dlaczego „jeszcze więcej dla najbogatszych” nie działa?

3 godzin temu
Zdjęcie: KPO


Skoro już chcemy kupować przedsiębiorcom jachty, to zróbmy to w sposób, który naprawdę zabezpiecza interes społeczny – mówi Jan Oleszczuk-Zygmuntowski z Polskiej Sieci Ekonomii.

Na początku sierpnia ujawniono, iż dotacje z Krajowego Planu Odbudowy dla sektora HoReCa, przeznaczone dla firm poszkodowanych przez pandemię, trafiały m.in. na jachty i sauny, co wywołało polityczny skandal i zarzuty transferu środków do najbogatszych. Premier Tusk zapowiedział szybkie działania, minister Pełczyńska-Nałęcz wprowadziła kontrole i odwołała prezesa PARP, a prokuratura rozpoczęła czynności sprawdzające. Opozycja mówi o „gigantycznym skandalu” i faworyzowaniu powiązanych osób. O filozofii państwowego wsparcia przedsiębiorców i jego wpływie na kulturę życia społecznego rozmawiamy z dr. Janem Oleszczukiem-Zygmuntowskim z Polskiej Sieci Ekonomii.

Wojciech Albert Łobodziński: Jaka była Twoja pierwsza reakcja na ofertę KPO? Zaskoczenie?

Jan Oleszczuk-Zygmuntowski: Chyba bardziej zdziwiło mnie to, iż ludzie są zdziwieni. Publiczne pieniądze na wsparcie biznesu wydaje się w Polsce od dawna i nie raz kwestionowałem sens takich wydatków, choćby pracując w Polskim Funduszu Rozwoju. Zwykle brakowało im wyraźnego celu społecznego. Tym razem jednak rzeczywiście poluzowane kryteria i pośpiech charakterystyczny dla KPO sprawiły, iż „cwaniakowanie” i typowe „januszowanie” wyszły na taką skalę, iż łatwo przedostały się do debaty publicznej. To właśnie ten czynnik przeważył skalę społecznego oburzenia.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Jednocześnie trzeba przyznać, iż to był jednak niewielki procent całości KPO.

– Tak, to rzeczywiście mniej niż procent, ale ostatecznie mówimy o kwotach, które w życiu pojedynczego człowieka mogłyby zrobić ogromną różnicę. Bardzo często trafiały one bezpośrednio do osób prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą, czyli de facto do konkretnego człowieka, który wystawia faktury. Dlatego narracja o „wsparciu dla całej branży” brzmi tu fałszywie – to było wsparcie dla poszczególnych przedsiębiorców. I to sprawiło, iż cała sprawa przestała być abstraktem w rodzaju „promocji branży”, a stała się czymś namacalnym, dostępnie widocznym.

Większość głosów proprzedsiębiorczych w Polsce od dawna głosi przekonanie, iż skoro prywatne jest rzekomo lepsze niż publiczne, to jeżeli państwo ma pieniądze, powinno je kierować raczej do przedsiębiorców niż na inwestycje publiczne czy usługi państwowe. W przypadku Krajowego Planu Odbudowy (KPO) ta logika została doprowadzona do skrajności. Interes pojedynczych przedsiębiorców zaczęto przedstawiać jako interes całej branży — mówiono o jej dywersyfikacji i sugerowano, iż jeżeli branża się rozwija, to wszyscy Polacy na tym korzystają. Tyle iż ja tego przejścia nie widzę. Skoro koszty są uspołecznione, czyli ponosimy je wszyscy, to korzyści także powinny być uspołecznione. Tymczasem w praktyce korzyści zostały sprywatyzowane, a koszty rozłożone na całe społeczeństwo.

A więc dywersyfikacja przedsiębiorstw prywatnych, tych, które poniosły straty w trakcie pandemii COVID-19 nie przyniesie korzyści społecznych?

– Nie zgadzam się z narracją, iż ci konkretni ludzie, dywersyfikując działalność, automatycznie przyniosą korzyści społeczne. Weźmy ten sztandarowy przykład jachtu. Sam naliczyłem około 107 wniosków, w których pojawiały się takie jednostki, choć realnie mogło być ich jeszcze więcej, bo jeden wniosek mógł dotyczyć kilku jachtów. W skali 3000 wniosków to przez cały czas niewiele, ale przykład jest wymowny.

Wyobraźmy sobie przedsiębiorcę, którego do wzięcia dotacji namówili naganiacze – na przykład ten radny PiS prowadzący firmę specjalizującą się w pozyskiwaniu dotacji. Człowiek dostaje pieniądze z KPO, kupuje jacht i staje się jego właścicielem. Część rzeczywiście zacznie wynajmować te jednostki, ale część pokaże na stronie internetowej kalendarz rezerwacji, w którym jacht będzie wiecznie niedostępny, a prezes w wolnym czasie będzie sobie nim pływał po Mazurach. Inni po prostu za rok sprzedadzą sprzęt i zainkasują gotówkę.

Zdarzały się już takie przypadki – ludzie sprzedawali majątek, nie czekając choćby na koniec okresu, w którym jest to zakazane. Rowery elektryczne kupione z dotacji już dawno trafiły na rynek wtórny. I to pokazuje problem: owszem, mówimy o „dywersyfikacji branży”, z której rzekomo wszyscy mamy korzystać, ale programy nie są w żaden sposób zabezpieczone przed cwaniakami i prywatyzacją wspólnego majątku.

Hiszpania wpisała do swojego KPO pilotaż czterodniowego tygodnia pracy. Hiszpanie pokazali, iż krótszy czas pracy i rosnące koszty pracownicze wymuszają większą automatyzację, a to podnosi wydajność

Jan Oleszczuk-Zygmuntowski

A przecież można to zrobić inaczej. Skoro już chcemy kupować przedsiębiorcom jachty, to zróbmy to w sposób, który naprawdę zabezpiecza interes społeczny. Najprostsze rozwiązanie? Tworzymy spółdzielnię jachtową, do której wpisujemy stu przedsiębiorców. Majątek jest wspólny, obowiązkiem jest wynajem. o ile któryś spróbowałby kombinować, wyprowadzać majątek albo wynajmować na własną rękę, reszta od razu złapałaby go za rękę i powiedziała: „okradasz nas”. Wtedy system sam się pilnuje.

Ale to wymaga odejścia od logiki indywidualistycznej, ciągłego myślenia w kategoriach jednoosobowej działalności gospodarczej. Model rozwoju Polski oparty na samozatrudnieniu, na „biznesie w znoju i gnoju”, jest martwy. Nie wolno pompować w niego ani jednej złotówki więcej. Czas przestawić się na budowę mechanizmów wspólnotowych, opartych na współpracy i współdziałaniu.

Ale czy państwo w ogóle ma narzędzia, żeby to inaczej rozwiązać, i czy nie stoi to w sprzeczności z samą ideą KPO? Sam mówiłeś, iż fundusze z KPO są wydawane w ogromnym tempie – i to nie tylko w Polsce, na przykład we Włoszech wypłacono już 7 z 13 rat. choćby jeżeli się z tym nie zgadzamy, to ten mechanizm miał odpowiadać na realne potrzeby społeczne, które narosły w trakcie pandemii – chodziło o odporność i odbudowę tego, co już wtedy wymagało naprawy.

– Zgadzam się, pole manewru nie jest dziś duże. jeżeli ktoś mówi populistycznie: „odrzućmy KPO” albo „zmieńmy całkowicie jego priorytety”, to tak naprawdę udaje, iż nie było całej historii – negocjacji prowadzonych przez PiS, przyjęcia programu, a potem uruchomienia go już przez nowy rząd. Na tym etapie możemy działać głównie na poziomie regulaminów.

I tu mam zasadniczy zarzut do Polski 2050, która nadzorowała ten program. Ich logika była prosta: wydać jak najszybciej i jak najwięcej. Stąd decyzje o obniżeniu progów spadków przychodów w czasie pandemii czy o poluzowaniu zasad dotyczących kodów PKD – nie trzeba było mieć branży jako głównej działalności, wystarczyło, iż figurowała jako poboczna. To właśnie regulaminowo można było ustawić inaczej. A zabrakło wpisania do programu czegokolwiek, co jednoznacznie odpowiadałoby interesowi społecznemu – choćby mechanizmów współpracy między przedsiębiorcami czy rozwiązań wspólnotowych, które realnie podniosłyby ich odporność.

Weźmy przykład: wielu przedsiębiorców chciało rozszerzyć ofertę o wynajem – aut elektrycznych, rowerów, mieszkań, pokoi hotelowych, kajaków czy jachtów. To wpisuje się w szerszy trend gospodarki współdzielenia, który po pandemii jeszcze przyspieszył. Skoro tak, to czy nie powinna powstać wspólna platforma – choćby w modelu open source – którą każdy mógłby dostosować do swojego biznesu? Albo fundusz ubezpieczeniowy, który obniżyłby koszty i dawał stabilność całej grupie?

Takich rozwiązań można wskazać wiele. Wszystkie mają jednak jedną cechę wspólną: są trudniejsze do realizacji niż najprostszy model, w którym „bierzemy siano i wkładamy komuś do kieszeni”.

To znaczy?

– Wspomniane rozwiązania wymagają innego podejścia – zastanowienia się, co może być wspólne dla przedsiębiorców, co może stać się dobrem wspólnym. Wtedy oni również na tym skorzystają, choćby w pierwszej kolejności, ale nikt nie zawłaszczy całości wyłącznie dla własnej korzyści. I moim zdaniem właśnie na poziomie regulaminów taka walka wciąż mogła się toczyć.

Podam przykład ze swojej pracy w Polskim Funduszu Rozwoju. Gdy tworzyliśmy fundusze venture capital (w skrócie VC) inwestujące w startupy, pojawiła się dyskusja: skoro jako podmiot publiczny, z misją społeczną, wchodzimy z pieniędzmi do prywatnych startupów, to czy te publiczne środki nie powinny być jakoś oznaczone i wiązać się z dodatkowymi wymaganiami?

Tradycyjni finansiści byli przeciwni. Twierdzili: „Państwo daje pieniądze, inwestujemy w startupy, jeżeli któryś sprzeda się Amerykanom czy Chińczykom z dziesięciokrotną wyceną – świetnie, odzyskamy z nawiązką”. I to był dla nich koniec historii.

Ja z kolei wskazywałem przykłady z innych krajów, choćby z Chile, które uruchomiło duży program Startup Chile. Tam pojawił się inny pomysł: co by było, gdyby od startupów wymagano czegoś w zamian – na przykład, żeby raz w roku przeprowadziły określoną liczbę spotkań w szkołach, zorganizowały wykłady publiczne albo nagrały podcast popularyzujący technologię dla mieszkańców? Dzięki temu finansowalibyśmy nie tylko elitę technologiczną, która odrywa się od reszty społeczeństwa, ale zmuszalibyśmy ją, by dawała coś z powrotem – nowe szanse rozwoju, edukację, wiedzę, inspirację.

Bestseller Nowość Promocja!
  • Marek Kita

Zostać w Kościele / Zostać Kościołem

36,00 45,00
Do koszyka
Książka – 36,00 45,00 E-book – 32,40 40,50

Niestety, moje podejście wtedy nie zwyciężyło. I mam poczucie, iż to skrajnie indywidualistyczne myślenie przez cały czas w Polsce pokutuje. A dziś staje się wręcz kulą u nogi naszego rozwoju.

Czy widzisz w Unii Europejskiej przykłady lepszego wykorzystania środków z KPO – właśnie na cele społeczne czy wspólnotowe?

– Tak, ciekawym przykładem jest Hiszpania, która wpisała do swojego KPO pilotaż czterodniowego tygodnia pracy. Pokazali, iż krótszy czas pracy i rosnące koszty pracownicze wymuszają większą automatyzację, a to podnosi wydajność. Innymi słowy – siła świata pracy staje się motorem postępu. W Hiszpanii zrobiono z tego świadomy eksperyment finansowany z KPO.

I zobacz, jak to kontrastuje z Polską. Gdy minister Agnieszka Dziemianowicz-Bąk wspomniała o podobnym pilotażu, natychmiast wyśmiewali to ludzie biznesu – tacy jak Rafał Brzoska czy Krzysztof Stanowski. Jeszcze wczoraj krytykowali polskie KPO powołując się na kraje Zachodu, a dziś drwią z pomysłu, który w Hiszpanii dzięki KPO zrealizowano w bardzo poważny sposób. I tak, te środki trafiły do konkretnych przedsiębiorców, ale do takich, którzy byli gotowi zrobić coś w interesie społecznym i zgodzili się wydać pieniądze tak, jak wymagało tego państwo – w ramach wspólnego celu. To zupełnie inna filozofia projektowania programów.

Oczywiście, żeby nie było wątpliwości: w Polsce też część środków KPO idzie na wspólne dobro – zakup pociągów, remonty szpitali. To przykłady inwestycji służących całemu społeczeństwu.

Ale choćby w przypadku szpitali była przecież konkurencja, nie wszystkie dostały dofinansowanie.

– To prawda, pieniędzy zawsze jest mniej niż potrzeb. Ale logika jest tu jednak inna – państwo ma służyć wszystkim. Problem zaczyna się wtedy, gdy myślimy o inwestycjach rozwojowych. Najbogatsi przedsiębiorcy w ogóle się do tego nie dokładają – inwestycje prywatne od lat są bardzo niskie, za to kwitną przywileje podatkowe w rodzaju podatku liniowego dla JDG. Oczekuje się zatem, iż państwo będzie finansować wszystko „magicznie”, a podatki zapłacą pracujący najmniej zamożni i klasa średnia. A z drugiej strony, gdy mowa o ucywilizowaniu rynku, natychmiast pojawia się narracja: „niech rynek sam się reguluje”. Na przykład – oddajmy to w ręce samego Brzoski i niech on zdecyduje, jak regulować branżę w swoim własnym interesie.

Najbogatsi przedsiębiorcy dostają więc publiczne pieniądze praktycznie bez ograniczeń. Wystarczy spełnić minimalny wymóg i już – pieniądze płyną. Tak samo było z promocją eksportu, tak samo w głośnych przypadkach, jak ten, gdy były minister z PSL, Krzysztof Paszyk, próbował rzutem na taśmę ratować firmę produkującą na Ukrainie, rzekomo „polską”, a w rzeczywistości ulokowaną w raju podatkowym i zaplątaną w sieć spółek pośredniczących w Austrii.

W takich momentach widać, iż wobec przedsiębiorców standardy są zerowe. Traktuje się ich jak święte krowy, z podejściem: „cieszmy się, iż w ogóle istnieją”. A to jest kompletnie odwrotne do praktyki w innych krajach. Tam właśnie od przedsiębiorców wymaga się więcej – podnoszenia standardów, rywalizacji nie tylko ceną czy „dociskaniem” pracowników, ale też jakością, innowacyjnością, zielonymi rozwiązaniami.

Gdzie Twoim zdaniem leży źródło problemu? Czy chodzi głównie o rozregulowanie KPO – poluzowane kryteria, PKD itd. – czy o coś głębszego? Był to świadomy wybór dla łatwych wyników, brak wiedzy, czy element szerszej kultury zarządzania środkami publicznymi w Polsce? Odpowiedzialność spada przecież i na ministerstwo, i na szefową PARP zwolnioną tuż przed aferą. Zastanawia mnie to szczególnie w kontekście Polski 2050, która zawsze podkreślała społeczny aspekt polityki. Może po prostu nie znają innych rozwiązań i polskiej klasie politycznej choćby nie przychodzi do głowy, iż publiczne środki można dystrybuować inaczej?

– Tak może być, możesz mieć rację. Moje rozmowy z politykami obecnej koalicji, zwłaszcza na początku ich powrotu do władzy, często to potwierdzały. Weźmy Polskę 2050, ministra Pełczyńska-Nałęcz pochodzi ze środowiska think-tankowego i dyplomatycznego, co pokazuje pewien problem. Tematy gospodarcze wymagają nie tylko wizji, nie tylko myślenia modelowego o tym, co chcielibyśmy osiągnąć, ale też praktyki i specyficznego mindsetu – świadomości, jak narzędzia, które oddajemy do dyspozycji, zostaną faktycznie użyte.

Od polityków wracających do rządzenia – a zwłaszcza od tych, którzy byli poza władzą najdłużej, jak Lewica – słyszałem bardzo często: „popełnimy błędy, ale musimy się na nowo nauczyć rządzenia”. To bardzo symptomatyczne. Bo decyzje, które zapadają na Wiejskiej czy na Placu Trzech Krzyży, w ministerstwach, spływają potem na całą Polskę powiatową, na miliony obywateli. I w tym procesie zawsze pojawiają się błędy i wypaczenia.

W takim kraju jak Polska – z jego instytucjami i skalą – trzeba mieć świadomość, iż nie tylko realny socjalizm miał swoje „błędy i wypaczenia”. Kapitalizm, a w gruncie rzeczy każdy system gospodarczy w naszych warunkach, będzie je miał również. Dopóki nie naprawimy głębszych problemów w naszej kulturze społecznej i gospodarczej.

Jednym z nich jest niski poziom zaufania. I on nie wziął się z PRL-u, wbrew temu, co próbują sugerować historycy pokroju prof. Antoniego Dudka. To ma dłuższą tradycję – pięćset lat folwarków, pańszczyzny, drastycznych podziałów klasowych.

Wobec przedsiębiorców standardy są zerowe. Traktuje się ich jak święte krowy, z podejściem: „cieszmy się, iż w ogóle istnieją”. A to jest kompletnie odwrotne do praktyki w innych krajach

Jan Oleszczuk-Zygmuntowski

Dopiero zmierzenie się z tymi problemami pozwoli stworzyć instytucje, w których przeciętny urzędnik w ministerstwie będzie wiedział, jak przygotować dobre narzędzie. A przedsiębiorca będzie postępował uczciwie, oglądając się na wspólny interes, a nie wyłącznie czubek własnego nosa. Bo jeżeli tego nie zrobimy, będziemy wciąż wpadać w pułapkę myślenia, iż potrzebny jest polityk, który będzie rządził przez 30 lat, żeby się tego wszystkiego „nauczyć”.

Każdy by się na jego miejscu nauczył, pytanie tylko jakim kosztem…

– Każdy polityk w końcu by się nauczył, tylko pytanie brzmi: czy ta wiedza i praktyka spłynie niżej, do urzędników, którzy także nauczą się działać inaczej? Czy raczej pozostaną w logice słuchania takiego dyktatora, bezrefleksyjnie wykonując polecenia? I co z przeciętnymi Polakami – czy oni w ogóle poczują zmianę? To już znacznie szersze zagadnienie.

To spróbujmy spojrzeć szerzej. Jak w takim razie stworzyć kontrpropozycję – czy wręcz kontrelitę – która zaproponuje nową kulturę instytucjonalną i ideologiczną? Dziś brakuje jej adekwatnie na każdym poziomie: od wojska i mediów publicznych, po system podatkowy i fundusze. A jednocześnie widzimy, iż przedsiębiorcy bez skrupułów, publicznie umawiają się na Facebooku, jak wyciągać w etycznie naganny sposób publiczne środki. W sondażach coraz więcej Polaków mówi, iż państwo nie domaga i iż nie ma powodu, by go bronić – szczególnie wobec narastających globalnych napięć. Gdzie Twoim zdaniem można szukać nadziei na naprawę tej sytuacji?

– Jako inspirację każdemu poleciłbym lekturę Edwarda Abramowskiego. Pisał on o tym, jak odbudować Polskę pod rosyjskim zaborem, kiedy nie istniało nasze własne, suwerenne państwo. Zastanawiał się: choćby gdyby takie państwo powstało, czy można po prostu zadekretować, iż odtąd wszyscy mają żyć we współpracy, zgodzie, uczciwości i sprawiedliwości? Odpowiedź była jasna: nie można zadekretować powszechnej szczęśliwości. jeżeli praktyki codzienne ludzi są inne, to żaden rozkaz tego nie zmieni – bo ludzie nie będą choćby rozumieć, na czym to ma polegać.

Dlatego Abramowski wskazywał inną drogę. I ja dziś powiedziałbym to samo: kontrelity musimy wykuwać poprzez budowę instytucji dobra wspólnego. Poprzez stowarzyszenia, spółdzielnie, samorządy, związki zawodowe – wszędzie tam, gdzie ludzie uczą się współpracy, współdziałania i wspólnego zarządzania w imię zbiorowych interesów.

Kiedy nauczymy się tego na mniejszych poziomach, będziemy w stanie lepiej radzić sobie także na wyższych szczeblach. Ale trzeba być szczerym – to nie jest łatwe. To ciężka praca, pełna konfliktów, sporów, trudnych momentów. Mówię to z własnego doświadczenia, jako spółdzielca i działacz społeczny. Ale właśnie na tym polega nauka – iż w bezpieczniejszych warunkach uczymy się rozwiązywać problemy i popełniać błędy, które nie mają katastrofalnych skutków.

Lepiej spierać się i uczyć współdziałania w stowarzyszeniu czy spółdzielni, niż toczyć wielki bój o władzę polityczną na Wiejskiej i tam zaliczyć wpadkę na miarę afery z KPO. Bo w takim przypadku stawką jest już zaufanie milionów obywateli do państwa – a to są rzeczy naprawdę fundamentalne.

Jan Oleszczuk-Zygmuntowski – Ekonomista i przedsiębiorca społeczny zainteresowany złożonymi systemami, ekonomią polityczną technologii oraz gospodarką cyfrową. Współprzewodniczący Polskiej Sieci Ekonomii i Prezes Zarządu PLZ Spółdzielni, operatora centrum technologii spółdzielczych CoopTech Hub. Doktorant Akademii Leona Koźmińskiego, wykładowca kierunku Zarządzanie i AI w Cyfrowym Społeczeństwie. Założyciel i w latach 2015-2020 prezes zarządu Fundacji Instrat, progresywnego think-tanku. Doświadczenie zdobywał m.in. w Polskim Funduszu Rozwoju. Absolwent Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, stypendysta G20 Global Solutions, British Council, Møller Institute, Open Future Foundation i FEPS. Autor „Kapitalizmu Sieci”, książki nominowanej do nagrody Economicus 2020. Ambasador DigitalEU.

Przeczytaj również: Obniżenie składki zdrowotnej, czyli gotowanie żaby

Idź do oryginalnego materiału