🔉Ostatnie lata życia Św. Jacka i znaki z góry.

salveregina.pl 17 godzin temu

Źródło: Św. Jacek Apostoł Różańca 1948r.

Chcemy Wam opowiedzieć o człowieku, który umiał w życiu wybierać to, co jest najlepsze, najbardziej wartościowe.

Szukał prawdy, więc poznał Boga, Który jest Źródłem wszelkiej prawdy. Mężnie i wytrwale dążył przez całe życie do Niego. Z zapałem, gorliwie pracował dla dusz ludzkich. Wypełniał swoje obowiązki z zaparciem się, niestrudzenie. Dlatego Bóg błogosławił go i wspierał Swą Łaską tak widocznie, iż ludzie uznali go pod koniec życia za Świętego.

Ten człowiek to nasz ziomek, Ślązak – Jacek Odrowąż. Wsławił on daleko imię polskie, gdyż Kościół Katolicki zaliczył go w poczet Świętych.

Spytacie za co? Jaki był? Co zrobił na świecie? To się pokaże z książeczki Święty Jacek Apostoł Różańca, z której realizujemy nagranie.

Jedno jest pewne, iż był dobrym człowiekiem. Słynął z dobroci. Miłował Boga nade wszystko. A iż Miłość Boża rozprzestrzenia serce człowiecze, miłował też ludzi i pracował dla ich dobra niestrudzenie.

Nauczał, podnosił z grzechu i z biedy, pocieszał i ratował w nieszczęściu. Dobroć jego i cierpliwość była niczym niezwyciężona. Wytrwałość w służbie ludziom i męstwo w przeciwnościach — posunięte aż do bohaterstwa.

To uczyniło go Świętym.

Modlitwa i pokuta — zjednoczenie z Bogiem i pełne miłości „fiat” we wszystkich okolicznościach życia były w duszy ojca Jacka źródłem jego mocy wewnętrznej, wciąż wzrastającej.

Z tego zjednoczenia z Bogiem płynęła jego wierność najdrobniejszym obowiązkom, zaparcie się siebie, niewzruszona cierpliwość i dobroć dla ludzi, z którymi się zetknął.

Biskup Iwo Odrowąż rad opowiadał o Św. Dominiku bratankom.

Jak wyglądał Święty? Postać pociągająca i miła. Jasne czoło i uśmiech radosny, jak u dziecka. W oczach taiły się nieznane ludziom głębie myśli, a czasem smutek i ból. Gdy mówił wzrok jego zdawał się ciskać błyskawice.

Ksiądz Jacek słuchał tych opowiadań stryja i myślał o własnym życiu.

Cóż z tego, iż był księdzem? Coraz częściej zdawało mu się, iż nie wystarczy być dobrym dla ludzi, modlić się i odprawiać Mszę Świętą… Nie wystarczy dotknąć ustami ofiarnego kielicha, ale trzeba z niego pić aż do dna. To znaczy iść za Chrystusem w ślad, aż do zaparcia się, aż na krzyż. Zapomnieć o sobie, o swoim małym osobistym życiu, wyrzec się tego, co przejściowe, krótkotrwałe, doczesne, a zyskać skarb ukryty: pełnię życia Bożego, miłość doskonałą, świętość!

Pociągało go coraz więcej ubogie życie apostolskie.

Ludzie łakną Boga. W grzechach i poniewierce marnują własne życie. Zamiast zdrowego rozumu i światła prawdy wciąż jeszcze między nimi kołaczą się grube zabobony i zepsucie pogańskie.

Gdyby znali Chrystusa! Ewangelię! Prawdę o życiu człowieczym i o własnej duszy… Któż chciałby wtedy grzeszyć?

Inaczej zaprawdę wyglądałby świat, gdyby ludzie byli dobrzy jedni dla drugich i w głębi duszy miłowali Boga, Który jest Ojcem wszystkich.

Biskup Iwo opowiadał, iż coraz więcej zdolnych młodzieńców garnie się do nowego Zakonu. Modlą się, kształcą, a potem idą między ludzi, aby ich podnieść na duchu, nauczyć prawdziwej Wiary i życia z Bogiem.

Ojciec Jacek szedł w ślad za swoim duchowym przewodnikiem, za Świętym ojcem Dominikiem, z którym przeżył cudowny rok swego nowicjatu w Bolonii. Jak z praźródła czerpał on od Świętego Dominika ducha modlitwy i umartwienia. Od niego nauczył się cenić ponad wszystko głębokie osobiste obcowanie z Bogiem na modlitwie i pokorne, pełne czci i miłości oddanie Bogu wszystkiego, co się w życiu zdarza, aby od Niego zaczerpnąć sił do wypełniania swoich obowiązków.

Ten duch modlitwy i pokuty stał się dla ojca Jacka źródłem wielkich Łask, które Bóg działał przez niego.

Drugim źródłem, z którego czerpał obficie, była głęboka, dziecięca ufność i cześć dla Matki Najświętszej, Której Błogosławieństwo towarzyszyło mu widocznie w życiu i w pracy.

Było to w wigilię Wniebowzięcia. Ojciec Jacek modlił się dłużej, niż zwykle w kościele. Nagle ujrzał nad Ołtarzem niezwykłe światło i Matkę Najświętszą, Która do niego rzekła:

„Raduj się, synu mój, Jacku, gdyż prośby twoje miłe są Mojemu Synowi. O cokolwiek zechcesz prosić przeze Mnie, otrzymasz od Niego”.

Rok był wówczas 1223. Podali tę wiadomość od ojca Jacka.

Odtąd ojciec Jacek nabrał wielkiej ufności w Pomoc Bożą i wstawiennictwo Najświętszej Matki. Nie było dla niego rzeczy za trudnej i niepodobnej. Gdy nie mógł poradzić sobie w zwykłym rzeczy porządku, uciekał się do modlitwy i zawsze był wysłuchany.

Lektor Stanisław w jednym z pierwszych żywotów ojca Jacka tak o nim pisze: „Błogosławiony Jacek przejął od Świętego Dominika jakby z praźródła surowość życia. Posiadał on pokorę serca i czystość dziewiczą i żarliwą miłość Boga i bliźniego. Miłość tak głęboko go przenikała, iż kiedykolwiek spotkał strapionych i płaczących sam nie mógł się od łez powstrzymać i z płaczem błagał dla nich u Boga o litość.

Miał on zwyczaj noce często spędzać na modlitwie i rzadko kiedy miał stałe miejsce spoczynku, lecz, gdy czuł zmęczenie w członkach kładł się na gołej ziemi i oparłszy głowę na kamiennym stopniu dawał ciału chwilkę wytchnienia.

W piątki i wigilie świąt Najświętszej Maryi Panny i Apostołów pościł o chlebie i wodzie. I wszystek swój czas przez cały przeciąg życia jedynie Bogu oddawał. Albo coś studiował i głosił kazania, albo słuchał spowiedzi i modlił się, albo, odwiedzając chorych; słowem i przykładem budował bliźniego”.

Nadeszła chwila, iż sterane pracą i ciągłymi podróżami siły ojca Jacka wyczerpały się. Wówczas to przełożeni odwołali go z Prus.

Ojciec Jacek osiadł w swoim kochanym klasztorze Świętej Trójcy.

Wrócił do Krakowa, w którym się wychował i został kapłanem. Niestety biskup Iwo już nie żył. Zmarł nagle w czasie podróży za granicę i dopiero później wdzięczni przyjaciele Dominikanie krakowscy sprowadzili jego zwłoki i pochowali wśród braci u Świętej Trójcy.

Śmierć stryja napełniła smutkiem serce ojca Jacka. Ale serce to było pełne zaparcia się i dojrzałe do Nieba. Z głębi serca płynęła niczym niezmącona radość, iż stryj Iwo połączył się już z Bogiem i oczekuje na niego w krainie doskonałej miłości i pokoju. Tymczasem wszystkie siły życia należy oddać ludziom. Zabiegać około winnicy Pańskiej, jak sługa wierny i czujny, który czeka z upragnieniem na przyjście Pana.

Pomimo sędziwego wieku i nadwątlonych sił ojciec Jacek nie przestał być czynnym zarówno w Krakowie, jak w jego okolicach, gdzie nawiedzał chętnie swoich znajomych i penitentów.

Było to w wigilię Świętej Małgorzaty. Właścicielka Kościelca zaprosiła ojca Jacka na uroczystość odpustową przypadającą 20 lipca.

Jak zawsze przychylny ludziom i niestrudzony wybrał się ojciec Jacek w drogę. Właśnie przeszła nad okolicą gwałtowna burza.

Idąc, widział łany zbóż pobite gradem, ciężkie od kłosów pełnych ziarna i rozwichrzone od ulewy.

„Przez złe moce wdeptany w ziemię chleb, który miał żywić głodnych, pójdzie na marne — myślał z żalem. — O, Matko! Czyż na to pozwolisz, aby klęski gnębiły ten lud, który pragnie być Twoim?”

Przybywszy do Kościelca ojciec Jacek zastał mieszkańców pogrążonych w ciężkim strapieniu. Pani Klemencja powitała go ze łzami, wołając:

— Ojcze Jacku! Zaprosiłam cię, abyś mi przyniósł radość, a oto przyjmuję cię z bólem, bo wszystko, co posiadałam grad mi zniszczył. Przerażeni klęską gradową zebrali się wkoło niego mieszkańcy wsi, błagając o modlitwy.

— Drogi ojcze Jacku! Ratuj nas. Cóż teraz poczniemy. Chyba nam przyjdzie umrzeć z głodu. Ale myśmy słyszeli, iż Bóg ciebie wysłuchuje. Ratujże nas.

Ojciec Jacek wzruszył się na widok tej rozpaczy i rzekł:

— Ufajcie w Panu, moje dzieci. Bóg Miłosierny zwykł zawsze przychodzić z pomocą strapionym. On i was pocieszy. Wróćcie teraz do waszych domów i tę noc spędźcie na modlitwie.

Na drugi dzień o dziwo! Zboże się podniosło, jakby wcale nie było gradu.

— Widzicie, jaki Pan Bóg jest Dobry — radował się ojciec Jacek i błogosławił lud, który się do niego cisnął.

W dwa lata później w klasztorze Świętej Trójcy zapisano inne zdarzenie.

Niejaka Felicja zamieszkała w Gruszowie przyszła do ojca Jacka, użalić się przed nim na swój los. Oto już dwadzieścia lat, jak wyszła za mąż i nie ma dzieci. Rodzina jej dokucza. Mąż niezadowolony. Komu zostawią majątek, gdy nie ma spadkobiercy. Tyle ma przykrości z tego powodu, iż już nie sposób wytrzymać.

Spłakana pochyliła się do ręki ojca Jacka i zaczęła go błagać o modlitwę.

— Ojcze Jacku, wstaw się za mną do Pana Boga. My wiemy, iż cię Bóg wysłuchuje — mówiła z ufnością.

— Idź córko, do domu — odrzekł jej na to ojciec Jacek. — Będziesz miała syna i wnuki, a między nimi wielu znacznych ludzi.

I tak się stało.

Po pewnym czasie Felicja przyszła znowu. Przyniosła swego syna, żeby go pokazać ojcu Jackowi i prosić o błogosławieństwo. Dziękowała mu z euforią i opowiadała wielu wiarygodnym świadkom to zdarzenie.

Były to już ostatnie lata życia ojca Jacka. Podobnie, jak upalny dzień pochyla się ku zachodowi, który ma w sobie głęboki spokój i harmonię, tak chyliła się zwolna jego dusza ku Nieskończonej Miłości.

Wewnętrzne zmagania i osobisty wysiłek nieustannej walki ze złem, jaką toczył przez całe życie zamieniły się w głęboką, spokojną ufność.

Przestał liczyć na siebie, jak dziecko słabe i bezbronne czuje się bezpiecznie pod czułą opieką rodziców, których kocha, tak i on żył w pokornym i miłosnym uznaniu własnej słabości. Oddawał się cały pod wszechpotężne działanie Boże i żył życiem Łaski, pełen podziwu i najgłębszej czci dla Boga. I Bóg uczynił go narzędziem Swej Mocy. Prostym znakiem krzyża, krótką modlitwą ojciec Jacek uzdrawiał chorych, sprowadzał Łaskę i Błogosławieństwo na ludzi. Ale w tej krótkiej modlitwie kryła się jego niezmierna dobroć, wrażliwość na ludzkie cierpienie, która wyciskała mu z oczu gorące łzy współczucia.

Jakżeż Pan nie miał się wzruszyć na widok tych łez. Ojciec Jacek nie mógł przejść obojętnie obok ludzkiej niedoli.

Oto zwykły widok. Na ulicy niedaleko Wawelu, matka i wózek dziecinny. W wózku dwoje bliźniąt. Ale cóż to? Oczy dzieci patrzą nieruchomo, jakby zasnute mgłą. Nie widzą. Matka w rozpaczy. Pyta się po tysiąc razy: Dlaczego? Dlaczego takie straszne nieszczęście dotknęło jej dzieci. Nie może się z tym pogodzić.

Ojciec Jacek przystanął. Witosława rzuca mu się do nóg.

— Ojcze Jacku — woła — wejrzyj z litością na moje dzieci. Już siedem lat mają i nie widzą. Racz się wstawić za nami do Pana.

Ojciec Jacek wzruszył się do głębi serca. Podszedł do wózka i pochylił się nad dziećmi, mówiąc: Niech Pan, Który udzielił światła ślepo narodzonemu i wam udzieli daru widzenia. Potem przeżegnał dzieci i wnet odzyskały wzrok. Dookoła zebrała się gromadka ludzi. Siostra Witosławy, Piotr, kasztelan, Żegota, rycerz i inni. Był też brat Florian z klasztoru Świętej Trójcy.

Nadeszło lato — ostatnie w życiu ojca Jacka. Pomimo widocznego ubytku sił był wciąż czynny i niestrudzony, gotów na każde wezwanie.

Pewnego dnia do klasztoru Świętej Trójcy zapukał dorodny młodzieniec. Był to Wiesław, syn Przybysławy. Przyjechał konno i z giermkiem. W imieniu matki, która spowiadała się nieraz u ojca Jacka i lubiła zasięgać u niego rady we wszystkim, gorąco prosił o przybycie.

Droga była daleka, do wsi Żerniki nad rzeką Rabą, ale Wiesław przyprowadził konia.

Ojciec Jacek nie chciał jechać. Wierny Regule pójdzie pieszo, jak przystało na ubogiego zakonnika.

A wy jedźcie przodem — rzekł na pożegnanie. I powiedz matce, iż zaraz za wami wyruszę.

Gdy przybyli nad Rabę, Wiesław wstrzymał konia. Woda wezbrała przez noc, płynęła wzburzona i mętna, wlokąc za sobą z gór całe drzewka, a gdzieniegdzie resztki siana, które porwała na łące.

Letni przypływ, panoczku. Co teraz będziem robić — mruknął chłopak.

— A co? Bo to nie mamy koni — odrzekł Wiesław i spiął wierzchowca. Koń wyciągnął chrapy i niechętnie wszedł w wodę. niedługo jednak prąd zaczął go znosić. Przez jakiś czas płynął, stękając głucho, wreszcie poszedł na dno. Giermek z daleka dojrzał nad wodą głowę „panoczka” i zaczął krzyczeć, ale nikt mu nie odpowiedział.

O ratunku nie było mowy. On sam walczył ze śmiercią. Z największym wysiłkiem dobił do brzegu i puścił się do Żernik, aby zawiadomić o nieszczęściu.

Przybysława wyruszyła natychmiast z braćmi i z czeladzią na ratunek.

Wśród płaczu i lamentu szukano ciało Wiesława, ale na próżno.

Wówczas na drugim brzegu Raby pojawił się ojciec Jacek z bratem Klemensem. Nie wiedzieli, co znaczy to krzątanie nad rzeką. Dopiero, gdy z przeciwnego brzegu podpłynęła łódka, przewoźnik opowiedział im, co zaszło.

Zaledwie się przeprawili i wysiedli na brzeg, Przybysława upadła z płaczem do nóg Świętego.

— Drogi ojcze Jacku — wołała — oto posłałam po ciebie mego jedynaka i utonął mi w drodze. Nie mam męża, ani syna. Cóż teraz pocznę?

Ojciec Jacek przejął się bardzo tym nieszczęściem. Na chwilę usunął się na bok i upadłszy na kolana zaczął się modlić żarliwie.

Nagle rozległ się krzyk: Jest! Widać go! Jakoż ciało młodzieńca wypłynęło na wierzch. Rzucili się wszyscy, aby je wydobyć. Złożyli na brzegu, ale nie było w nim żadnych śladów życia.

Przybysława uklękła nad nim, załamując ręce z rozpaczy. Nagle zwróciła się do ojca Jacka. Ostatnia jej nadzieja była w tym cichym zakonniku, którego potęgę znali dobrze ówcześni krakowianie.

— Dobry ojcze Jacku — zaczęli wołać. Oddałeś nam go zmarłym. Oddaj teraz żywego! A on, pochyliwszy się nad ciałem, rzekł: Niech nasz Pan Jezus Chrystus, Któremu wszystko żyje, Sam cię ożywi.

Na te słowa zmarły otworzył oczy. Po chwili usiadł i wstał.

Zdarzenie to miało miejsce w dzień Św. Jakuba, wobec wielu świadków. euforia była niezmierna. Ze łzami wdzięczności, ze czcią żegnano ojca Jacka, gdy na drugi dzień wyruszył w powrotną drogę.

Coraz powszechniej uważano go za Świętego, proszono o błogosławieństwo i modlitwy.

Tymczasem klasztor Świętej Trójcy przygotowywał się do uroczystości Św. Dominika. Obchodzono ją wówczas 6 sierpnia. Msza uroczysta z kazaniem i Nieszpory. Tłum ludzi do Spowiedzi Świętej. Tłumy przed kościołem. Odpustowe kramy oblegane przez mieszczan krakowskich. Na zewnątrz gwar, ruch, a w duszach żarliwość wiary i modłów, wołanie o ratunek i kajanie się z grzechów w upragnieniu wielkim, powszechnym pojednania się z Bogiem i Łaski zbawienia.

Ojciec Jacek zasiadł w stallach razem z braćmi. Modli się i rozmyśla, a w sercu budzą się wspomnienia… Jakże to było dawno Rzym… Bolonia… Ojciec Dominik. Wydaje się tylko, iż to dawno. Wspomnienia są coraz świeższe, niezmącone przez starość, ani czas… Ojciec Dominik tak bliski! Wyciągnąć tylko rękę, rozedrzeć zasłonę, która nas dzieli od tych, co odeszli, nie pozwala dojrzeć drogiego oblicza.

Ale serce mówi, iż on jest ze swoimi synami. Serce ojca Jacka zalewa po prostu ciepły strumień miłości.

O, cudowna nadziejo! Nie pozostawiłeś swych synów sierotami. Wysłuchujesz ich, prowadzisz, błogosławisz… Tak, jak obiecałeś, Święty Ojcze!

Ojciec Jacek z trudem odrywa się od tych myśli. Twarz promienieje mu euforią nie z tego świata. Uśmiech wypływa na pobladłe oblicze.

Czuje się dziwnie słabym. Czy to z nadmiaru wzruszeń. Jest taki szczęśliwy, jak podróżny, który po długiej, uciążliwej wędrówce przybił do bezpiecznej przystani.

Nazajutrz bracia zakonni z niepokojem patrzyli na ojca Jacka. Ledwie miał siłę zejść do kościoła na pacierze zakonne. Trzeba go było podtrzymać, gdy wstawał z klęczek, ale był pogodny i radosny.

Nie pomogły stosowane troskliwie środki lecznicze. Stan zdrowia ojca Jacka pogarszał się z dnia na dzień.

W wigilię Wniebowzięcia wezwał do siebie starszych zakonników i rzekł im: „Bracia moi, najdrożsi! Bóg mnie woła. Jutro światło życia doczesnego dla mnie zagaśnie.

Przeto, co słyszałem z ust ojca mego Dominika, to wam przekazuję. A mianowicie: abyście pielęgnowali pokorę, mieli miłość wzajemną i zachowali dobrowolne ubóstwo. To jest bowiem nasze dziedzictwo, które nam przekazał”.

Nazajutrz było święto Matki Bożej. Ojciec Jacek odmówił jeszcze Officium do Najświętszej Maryi Panny i przyjął Sakramenty Święte. Strudzone ciało spoczęło bezwładnie, a dusza jego pogrążała się zwolna w spokoju błogosławionych.

Około trzeciej po południu podniósł ręce do góry i zwolna zaczął odmawiać Psalm 31: „W Tobie Panie, mam nadzieję…”

Na bladej, przezroczystej prawie twarzy Świętego odbiła się wielka miłość i spokój. Mówił coraz ciszej, a gdy doszedł do słów: „W Ręce Twoje Panie, polecam ducha mego…” — ostatnie tchnienie oddał Panu.

Czysty sercem, wolny od więzów tej ziemi, niestrudzony robotnik w Winnicy Pańskiej odszedł na wieczne gody z Chrystusem w Królestwie Prawdy i Miłości Nieskończonej.

W tym czasie Bł. Bronisława Norbertanka modląca się w swoim klasztorze na Zwierzyńcu ujrzała nad kościołem Świętej Trójcy wielkie światło: Matka Boża otoczona Chórem Aniołów prowadziła wśród śpiewu Pieśni nad pieśniami zakonnika w habicie dominikańskim. Oblani światłem nadprzyrodzonym wstępowali do Wiecznej Ojczyzny.

Podobne widzenie miał biskup krakowski Prandota w dzień pogrzebu Św. Jacka, gdy się modlił w katedrze. Ujrzał pięknych młodzieńców biało ubranych, jak wchodzili do chóru. Za nimi szedł Święty Biskup Stanisław: i ojciec Jacek w habicie dominikańskim, jaśniejącym niezwykłą białością. Wśród śpiewu Aniołów obaj wznieśli się do Nieba.

Przyszedłszy do siebie po widzeniu biskup Prandota rzekł do swego otoczenia: „Chodźmy prędko do Dominikanów i opowiedzmy im cudne rzeczy o Świętym ojcu Jacku, które Bóg raczył dziś sługom Swoim odkryć”.

Zaraz po pogrzebie miało też miejsce cudowne zdarzenie przywrócenia życia rycerza Żegoty, którego przyniesiono do grobu ojca Jacka martwego, i kilka innych cudów. Sława jego świętości zaczęła się rozchodzić w okolicy Krakowa. Przeszły jednak trzy wieki, zanim Kościół ogłosił go uroczyście Świętym.

23 czerwca 1543 roku przeniesiono zwłoki ojca Jacka do nowej kaplicy w kościele Świętej Trójcy, a 30 marca 1594 został kanonizowany przez Papieża Klemensa VIII. Odtąd kult Św. Jacka szerzy się na całym świecie, mnożą się otrzymane Łaski i powstają liczne kościoły Jego imienia, z tych najpierwszy, zbudowany w 10 lat po kanonizacji kościół Św. Jacka w Warszawie.

Zachęcamy do uczczenia Świętego Patrona dnia dzisiejszego, Świętego Jacka: Nabożeństwo do Św. Jacka Odrowąża, Wyznawcy

Idź do oryginalnego materiału