Szkoła wprowadzania reform, czyli edukacja jako obszar konfliktu

4 godzin temu
Zdjęcie: Uczennica


Rolą ministerstwa edukacji i rządu przeprowadzających reformy jest przekonywanie do ich sensowności. Trudno to jednak zrobić, gdy samemu nie ma się do nich przekonania.

W jednym z odcinków serialu „Rita” – opowiadającego o losach duńskiej nauczycielki, stosującej nieraz kontrowersyjne metody nauczania – główna bohaterka tłumaczy, iż jedną z jej podstawowych motywacji do pracy w szkole jest ochrona dzieci przed ich własnymi rodzicami. Tak, oczywiście, to tylko serial, przerysowany i komediowy. Tak, to inny, niż polski, kontekst kulturowy. Tak, widzimy przedstawione sytuacje przede wszystkim z perspektywy nauczycielki. Deklaracja fikcyjnej bohaterki wraca jednak do mnie za każdym razem, gdy przez polską debatę publiczną przetacza się burza wokół reform oświaty.

Nadmierna kontrola problemem polskiej szkoły?

Zaskakująco, w podobnym tonie do Rity wypowiada się Piotr Trudnowski w tekście, w którym analizuje to, co o problemach polskiej szkoły mówi istnienie dziennika elektronicznego. I chociaż w artykule Trudnowskiego pobrzmiewa w dużym stopniu konserwatywna krytyka sejfityzmu, czyli obsesji na punkcie bezpieczeństwa, zauważa on także, iż gigantycznym, a ignorowanym, problemem polskiej szkoły jest to, jaką pozycję zaczynają zajmować w niej rodzice.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Dziennik elektroniczny pokazuje ten fakt jak na dłoni – wysyłane za pośrednictwem platformy informacje kierowane są często wyłącznie do rodziców, odbierają sprawczość dzieciom. Z kolei stały dostęp, jaki rodzice mają do ocen i frekwencji, nie sprzyja zdobywaniu umiejętności radzenia sobie z trudnymi sytuacjami – zanim uczeń czy uczennica zdecyduje, co zrobić z negatywną oceną, rodzic już zostaje o niej poinformowany. Kontrola, jaką zyskują rodzice, szkodzi. Przede wszystkim relacji osób nauczających z uczonymi oraz sprawczości i samodzielności tych drugich.

Ochrona dzieci przed rodzicami, o jakiej mówi Rita, w pierwszej kolejności dotyczy relacji przemocowych. Zapominamy często, jak wielkie znaczenie ma szkoła i budowane w niej relacje, gdy zawodzą te rodzinne. Pracujący w niej dorośli mogą zarówno wypełnić brak zdrowej relacji z osobą dorosłą, jak i interweniować, gdy widzą problemy w domu uczennicy lub ucznia. Ten interwencyjny charakter szkoły w dyskusjach na temat edukacji jest adekwatnie pomijany. Za domyślne przyjmuje się, iż to rodzice są osobami, które najlepiej potrafią rozpoznać dobro dziecka i są na tyle kompetentne, aby je realizować. Z pola widzenia całkowicie znikają rodziny dysfunkcyjne oraz rodzice, którzy, choćby pomimo dobrych intencji, podejmują porażki na polu wychowawczym.

Promocja!
  • Damian Wyżkiewicz CM
  • Dawid Gospodarek

Ostatni dzwonek

10,00 35,00
Do koszyka
Książka – 10,00 35,00 E-book – 25,20 31,50

Co więcej, ta władza rodziców nad szkołą wykracza poza kontrolę nad ocenami własnego dziecka czy zajęciami dodatkowymi, na które będzie uczęszczać. Perturbacje (lub inaczej: internetowe inby) towarzyszące niemal każdej propozycji zmian w oświacie pokazują, iż powracającym problemem polskiej szkoły jest to, jak wielkie znaczenie dla jej kształtu ma głos dorosłych niezwiązanych zawodowo z edukacją. W tym głos rodziców, którzy, co naturalne, patrzą z perspektywy własnych dzieci (lub swojej własnej), nie mając wglądu w szerszy obraz sytuacji.

„Dramat” i „matołectwo”?

Weźmy na początek na tapet dyskusje dotyczące nowej podstawy programowej z języka polskiego dla szkół podstawowych. Chociaż podstawa nie została do tej pory opublikowana, już sam kierunek zapowiadanych zmian wywołał emocje. Pomysł, by lektury w klasach IV-VI były wybierane spośród zaproponowanych przez ministerstwo przez osobę uczącą, wywołał zaskakującą lawinę krytycznych komentarzy. Na nic zdały się przypominania o archaiczności dotychczasowej listy lektur, o nadmiarze materiału, nieadekwatności tekstów omawianych w szkole podstawowej czy korzyściach z większej autonomii nauczycielek i nauczycieli.

„Dramat”; „To jest wychowywanie pokolenia bez odpowiedzialności, bez umiejętności pokonywania trudności, bez horyzontów, bez szerokich kontekstów literackich i językowych”; „Ministra Barbara Nowacka najwyraźniej postanowiła odebrać dzieciakom również te kompetencje kulturowe, które miały”; „Matołectwo w powszechnym nauczaniu postępuje” – przytaczała opinie komentatorów i polityków w jednym tylko artykule Wirtualna Polska.

Szerokie konsultacje społeczne, wieloetapowy proces pracy nad podstawami programowymi, rozpoczęcie dyskusji od celów i wartości nauczania – wszystkie te elementy reformy oświaty tracą znaczenie, gdy ministerstwo tak łatwo ulega komentarzom nie eksperckim

Ala Budzyńska

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

A to zaledwie próbka tego, co pojawiło się w internecie po konferencji zespołu eksperckiego opracowującego podstawę programową, podczas której zaprezentowano pomysły na zmiany. Sednem problemu nie są oczywiście emocje, jakie wywołuje kanon lektur, ale reakcja ministerstwa edukacji na tę krytykę. Słowa Barbary Nowackiej o tym, iż to tylko propozycja i iż na razie nic się nie zmieni, wyraźnie podważyły zaufanie do osób pracujących nad podstawą programową, a wzmocniły głosy krytyczne – często oparte na dezinformacji polegającej na uproszczeniu, iż lektury w szkole podstawowej w ogóle znikną.

Szerokie konsultacje społeczne, wieloetapowy proces pracy nad podstawami programowymi, rozpoczęcie dyskusji od celów i wartości nauczania – wszystkie te chlubne, bo rozważne i rozłożone w czasie, elementy reformy oświaty prowadzonej przez obecny rząd tracą znaczenie, gdy ministerstwo tak łatwo ulega komentarzom nie eksperckim.

Szacunek staje się fakultatywny

Bardzo podobnie wygląda sytuacja z edukacją zdrowotną. W podstawie programowej znalazły się m.in. zagadnienia związane z edukacją psychologiczną, o której obecność w szkole od lat apelują środowiska uczniowskie, nauczycielskie, psychologiczne.

O wartości treści, jakie znalazły się w ramach programu nowego przedmiotu, pisze na łamach Więź.pl Monika Białkowska. Pokazuje ona, jak istotny jest społeczny wymiar szeroko rozumianej edukacji zdrowotnej – chodzi nie tylko o wypracowanie indywidualnych wzorców, ale zbiór wspólnych standardów, do których można się później odwoływać np. w sytuacji, w której jedna strona przekracza granice. W tym sensie żadna, choćby najlepsza rozmowa rodziców z dzieckiem, nie zastąpi doświadczenia lekcji, w jakiej uczestniczy cała klasa.

Znów jednak opór, tym razem środowisk prawicowych, przeciwko wprowadzeniu nowego przedmiotu doprowadził do tego, iż z obowiązkowego stał się on przedmiotem nieobowiązkowym. To oznacza, iż wypiszą z niego swoje dzieci nie tylko ci rodzice, którzy nie chcą, żeby ich dziecko słyszało o różnych metodach antykoncepcji, ale wszyscy ci, którzy uznają za zbędne siedzenie kolejnej godziny w szkole (przy niewielkim zainteresowaniu przedmiotem lekcje dodatkowe zostają zwykle zaplanowane jako pierwsze lub ostatnie w ciągu dnia, co zniechęca do ich uczestnictwa osoby początkowo zainteresowane – można przyjść do szkoły później lub wyjść wcześniej).

Chociaż całkowity zakaz używania telefonów w szkołach obowiązuje już w wielu krajach, chociaż polska szkoła często pozostaje bezradna wobec uzależnień od telefonów, ministerstwo już zapowiedziało, iż nie wprowadzi odgórnego zakazu korzystania z telefonów

Ala Budzyńska

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Ta pozorna wolność wyboru sprawia, iż wartości, jakie kształtować miała edukacja zdrowotna, takie jak szacunek, tolerancja czy asertywność, stają się fakultatywne. A wiedza dzieci i nastolatków na temat zdrowego stylu życia, higieny czy seksualności wciąż zależeć będzie od tego, co usłyszą (lub nie usłyszą) od rodziców lub na co trafią w internecie. Ucierpią najpewniej na tym osoby najmniej uprzywilejowane, tak jak zwykle w sytuacjach, gdy rodzice walczą o swoją wyłączność w jakimś obszarze wychowania.

Co, gdy reformatorom brakuje przekonania?

Radykalne reakcje, jakie do tej pory wywołały zmiany proponowane przez MEN, być może wpływają na zachowawczość, z jaką ministerstwo podchodzi do ograniczeń dotyczących używania telefonów w szkołach. Tu znów potencjalnymi oponentami mogą okazać się rodzice, którym zależy na tym, żeby mieć stały kontakt ze swoim dzieckiem. Chociaż więc obecność telefonów w szkołach generuje mnóstwo problemów, ministerstwo już zapowiedziało, iż nie wprowadzi odgórnego zakazu korzystania z telefonów.

Zamiast zakazywać, chce edukować na temat zagrożeń – niestety, zagadnienia związane z tymi zagrożeniami znalazły się w programie nieobowiązkowej edukacji zdrowotnej. MEN pozostawi autonomię wyboru szkołom, to one będą mogły samodzielnie podejmować decyzje w kwestii zasad i ewentualnego zakazu korzystania z urządzeń elektronicznych. Szkoły, które zdecydują się na wprowadzenie radykalnych ograniczeń, nie mogą więc liczyć na to, iż ich rozwiązania będą legitymizowane decyzją ministerstwa. W sytuacji, gdy nie we wszystkich szkołach wprowadzone zostaną ograniczenia, można sobie wyobrazić, iż tam, gdzie zostaną, wywołają znów ostrą krytykę – odwołującą się do partykularnych potrzeb, nie troski o dobrostan jak największej liczby uczniów i uczennic.

Kiedy przywołuję słowa serialowej nauczycielki o ochronie dzieci przed rodzicami, nie mam na myśli tego, iż wszyscy rodzice mają złe intencje lub niewystarczające kompetencje. Nie mam na myśli również tego, iż jakikolwiek głos środowisk rodzicielskich w kwestiach edukacyjnych jest bezzasadny. Myślę jednak o tych sytuacjach, kiedy wartościowe zmiany nie są wprowadzane lub są wprowadzane niekonsekwentnie z powodu niezadowolenia, jakie wywołają wśród jakiejś grupy rodziców. Nie winię przy tym tych rodziców, mają prawo wyrażać swoje zdanie. To rolą ministerstwa i rządu przeprowadzających reformy jest przekonywanie do ich sensowności. Trudno to jednak zrobić, gdy samemu nie ma się do nich przekonania.

Idź do oryginalnego materiału